Jak odczujemy podatek bankowy
Jednym z flagowych projektów wyborczych obecnego rządu było wprowadzenie podatku bankowego, co miało zakończyć uprzywilejowaną sytuację tych podmiotów funkcjonujących w obrocie gospodarczym. Na zmiany nie czekaliśmy długo, bo już od lutego wchodzi w życie znowelizowana ustawa o podatku od niektórych instytucji finansowych, która zakłada, że banki, firmy ubezpieczeniowe, SKOK-i i inne firmy pożyczkowe zostaną obciążone podatkiem bankowym w wysokości 0,44% wartości ich aktywów. Celem wprowadzenia zmian jest m.in. pozyskanie dodatkowego źródła na pokrycie wydatków budżetowych, ze szczególnym naciskiem na te o charakterze społecznym.
Premier Szydło dała do zrozumienia, że podatek nałożony na powyższe podmioty jest konsekwencją utrzymywania przez nie wysokich kosztów kredytów i pożyczek, które ponoszą ich klienci. Można spekulować z dużym prawdopodobieństwem, że koszty te będą musiały znaleźć jakieś pokrycie i zostaną przerzucone właśnie na klientów banków i firm pożyczkowych. Wprowadzenie podatku nie spowoduje więc, że ich usługi stanieją, a efekt może być wręcz odwrotny. Podatek od aktywów bankowych jest bowiem podatkiem od udzielonych kredytów, czyli im więcej banki ich udzielą, tym więcej pieniędzy będą musiały oddać państwu.
Staną więc przed wyborem – czy sprzedawać mniej kredytów i płacić mniejszy podatek, czy też sprzedawać coraz więcej, a kosztów pokrycia daniny szukać gdzie indziej? W pierwszym przypadku konsekwencją byłby również mniejszy zysk, gdyż nie jest tajemnicą, że w kredycie czy pożyczce kryje się szereg opłat, które mają wyprodukować dla banku zysk. Jeśli więc nadal będą chętnie kredytów udzielać, koszty chociaż w części mogą zostać przerzucone na klientów, którzy w sumie za kredyt zapłacą jeszcze więcej. Sytuacja ta może najmocniej zaboleć właścicieli kredytów hipotecznych, które są jednocześnie długoterminowym zobowiązaniem, czasem na kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, a raz ustalona marża nie zmienia się przez cały okres spłacania kredytu.
Jednakże w praktyce banki, które znajdują się w rękach zagranicznych właścicieli, mogą próbować unikać płacenia daniny, a ewentualnej rekompensaty wyższych kosztów szukać na rynkach poza naszym krajem. I tu najgorzej wygląda sytuacja kontrolowanego przez państwo banku PKO BP, który szansy skorzystania z tego wyjścia mieć nie będzie. A i teraz nie jest to już najtańsza instytucja. Hipotetycznie więc w sytuacji gdy rząd zabroni mu podnieść opłaty kredytowe, klienci korzystający do tej pory z korzystniejszych ofert innych banków mogą z nich rezygnować, przechodząc do PKO BP, co może skutkować znikaniem innych podmiotów z rynku.
Mimo iż podatek taki od wielu lat funkcjonuje w innych krajach, to w Polsce jako nowość może wywołać niemałe zamieszanie. Współczesne banki, jak każda inna firma, mają przynosić zyski i zarabiać pieniądze, stąd pomysł, że dodatkowe koszty, jakimi zostały obciążone pokryją w całości z własnej kieszeni wydaje się utopijny. Matematyka jest nieubłagana, a pieniądze trzeba będzie gdzieś znaleźć. W takim wypadku najlepszym rozwiązaniem może okazać się szukanie ich w kieszeniach klientów.